Rewelacja! Tylko tyle i aż tyle można napisać o najnowszej inscenizacji „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza w OCH-Teatrze, w reżyserii i adaptacji Mariusza Malca. Rzadko kiedy wychodzę z teatru z uczuciem, że obejrzałam spektakl tak dobry, że chcę go obejrzeć raz jeszcze. A tak jest tym razem. Awangardowa powieść Gombrowicza, opublikowana w 1937 roku, przełożona na wiele języków, zdobyła opinię wybitnego utworu już przed II wojną światową. Doczekała się wielu adaptacji scenicznych, realizacji telewizyjnej i filmowej (w 1991 roku w reżyserii Jerzego Skolimowskiego), a nawet baletowej (w 2005 roku w Teatrze Wielkim w Warszawie – pod tytułem…”Pupa”).
Czasami zastanawiamy się nad sensem przypominania utworów, wydobytych z głębokiego archiwum. W przypadku „Ferdydurke” ten problem w ogóle nie istnieje. Jest to opowieść uniwersalna, ponadczasowa, na wskroś współczesna i nowoczesna. A co najważniejsze wciąż bawi, zaskakuje i celnie uderza w społeczeństwo, obłudę i fałsz. Bohaterowie „Ferdydurke” przesuwają się po scenie, prezentując widzom swoje groteskowe oblicza. Każdy z nich – jak w balladzie „Pan Twardowski” Mickiewicza – „śmieszy, tumani, przestrasza”, bo ilustruje ciemne strony osobowości „z życia wzięte”. Jest zatem infantylny Józio, poszukujący pierwotnego człowieka Miętus, nudny jak flaki z olejem profesor Bladaczka, rozbrykani i okrutni wobec kolegów uczniowie. Są zmanierowani inteligenci, prymitywna służba, egzaltowane pensjonarki. Jak w kalejdoskopie przesuwają się barwne postacie, znakomicie interpretowane słowem i gestem przez zespół utalentowanych aktorów. Czarują widzów i od pierwszej sceny do ostatniej wciągają publiczność do wspólnej zabawy, a zarazem wywołują refleksje.
Bo „Ferdydurke” to nie tylko satyra, ale także specyficzny traktat filozoficzny o wiecznej niedojrzałości, dorastaniu, poszukiwaniu doskonałej, idealnej formy jako klucza do uwolnienia się ze sztywnego gorsetu konwencji, ograniczającego swobodę zachowania, a nawet myśli. Odwieczny problem: natura kontra kultura, tradycja – nowoczesność. I maski, zakładane w zależności od okoliczności, by ukryć prawdziwą twarz. Wreszcie docieramy do absurdalnego morału, że przed ludźmi można schować się tylko wśród innych ludzi. Bardzo zgrabna adaptacja powieści wyciska najważniejsze wątki fabuły i nie pomija słynnych gombrowiczowskich cytatów, które przeszły do języka codziennego jak „przyprawianie gęby”, „bratać się”, „Słowacki wielkim poetą był”. W finale brzmi „Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba”. W tym przypadku, parafrazując to zdanie, raczej kto jeszcze nie obejrzał tego przedstawienia w OCH-Teatrze – ten trąba.