Przyznam się ze wstydem, że już pod koniec śledzenie istotnie skomplikowanej sieci zależności, które doprowadziły do jakby podwójnej zbrodni, nieco mnie zdezorientowało. Nie zdradzę jednak kto zabił, choć w recenzji sztuki kryminalnej byłoby to olśniewającym pomysłem, szczególnie moment po premierze. Pomyślę o tym jak trafię na coś złego.
Lily tymczasem jest spektaklem uroczym, zwiewnym, dowcipnym, niekiedy ten dowcip wychodzi poza ramy brytyjskości z klas wyższych, ale nawet mimo pewnej takiej proletariackości – bawi do łez. A może właśnie dlatego… Krystyna Janda w swoim żywiole, znów w roli mającej problem z alkoholem nieznośnej sprzątaczki Lily, która – choć nieco upierdliwa (excuse le mot) okazuje się - ze swoim chłopskim rozumem i kobiecą logiką - niecenioną pomocą przy rozwiązaniu niełatwej przecież zagadki, trudność jej polega – i to napisać mogę – na niespodziewanym zniknięciu zwłok.