Maciej Kowalewski żonglując prawdą i kłamstwem, zdrowiem i chorobą oraz stereotypami i ironią pokazuje zupełnie inny, niż znany z mediów, świat HIV. To już nie tylko cierpienie, śmierć, ryzyko i kruchość ludzkiej egzystencji, lecz ludzka natura z wszystkimi jej przymiotami: kłamstwem, cynizmem, brakiem skrupułów, egoizmem i dehumanizacją.
Żadna choroba, nawet śmiertelna nie oznacza końca wszelkiej aktywności, nie zmusza do permamentnego przeżywania cierpienia i zatracania się w refleksjach oraz rezygnacji z dotychczasowego życia. Być może dla osób śmiertelnie lub nieuleczalnie chorych brzmi to tylkojak pusty slogan, natomiast pomysł wyborów Miss HIV to abstrakcja nie mieszcząca się w granicach wyobraźni; jednak takie wybory odbyły się naprawdę, a chorzy nie zawsze chcą być postrzegani jako ludzie drugiej kategorii, wymagający troski i litości, pogrążeni w cierpieniu i nieszczęściu.
O ile wybory Miss HIV w Gaborone, stolicy Botswany argumentuje się dużym odsetkiem zakażonych w społeczeństwie, o tyle zaadaptowanie tego w polskiej rzeczywistości, na początek nawet w formie spektaklu może budzić skrajne odczucia zarówno dla zakażonych HIV-em, jak również dla tych, którzy temat znają tylko w kontekście budowanym przez media, czyli chłodnych szpitalnych sal, śmierci, przerażających statystyk i ryzyka. Tu jednak ktoś postanowił sobie zażartować z choroby i odważnie opowiedzieć o niej w zupełnie inny sposób. I mimo, że sztuka nie ma z założenia charakteru edukacyjnego to wnioski, które z niej płyną sprawiają, że na skórze pojawiają się dreszcze a widz w myślach analizuje własne zachowania i ich bezpieczeństwo. Mimo czarnego humoru nie ma się wrażenia, że zostało powiedziane o jedno słowo za dużo lub ktoś powinien czuć się obrażony.
W pewnym sensie spektakl to studium ludzkiej natury w pełnej jej okazałości. Do bólu szczerej, zakłamanej, żebrzącej o litość, dumnej i honorowej, próżnej i pazernej, przebiegłej i bezwzględnej. Okoliczności nie mają tu nic do rzeczy, bo żadne nie uszlachetniają.
Ciekawym zabiegiem jest dokonująca się w drugiej części sztuki podwójna gra bohaterów, żerująca na emocjach i współczuciu. Gdy do tego dodamy udawaną chorobę jednej z bohaterek, swoją drogą wypowiadającej mrożące krew w żyłach słowa „zarażam innych, bo ktoś zaraził mnie” otrzymujemy przysłowiowy gwóźdź do trumny, jednakże w kontekście sztuki niezwykle wymowny.
Kreacja Rafała Mohra nie może pozostać bez komentarza. Jego wdzięczna rola osobliwego konferansjera ucharakteryzowanego na kobietę sprawiała mu nie mniej radości, niż widzom podziwiającym jego subtelne ruchy, kokieterię, długie, zgrabne nogi i niekwestionowaną grację. Wspaniale prezentował się w tle idealnie dobranej do tematu sztuki muzyki oraz pozostałych bohaterów, których różnorodność została doskonale podkreślona kostiumami.